+6
NasiGoreng.pl 25 września 2014 16:30
Oto przybywamy na wyspę Bunaken. Przez licznie na niej zgromadzonych Niemców nazwa wyspy jest wymawiana „Bunakn” – z akcentem na „a” i silnie zredukowanym ostatnim „e” (kto się uczył niemieckiego, ten zrozumie). Trafiamy do jednego z nurkowych „rezortów”, Bunakn to w końcu (podobno) jedno z najlepszych miejsc na świecie do nurkowania.

Podczas posiłku zasiadamy do wspólnego stołu z licznymi gośćmi i witamy się swojskim Guten Tag, wszyscy odpowiadają chóralnie i równie swojsko Guten Tag. Obok nas siedzi Felix. Na oko zbliża się do czterdziestki, choć ubiera się tak, jakby zbliżał się do czternastki. Ale jest strzaskany słońcem, zapuścił włosy, utlenił je… pół roku temu i peroruje. A że jak to on nie nurkował, aż że płaszczka, a że rekin, a że delfin, że pod lodem, że nad lodem, a że bokiem, a że tyłem… I wtedy zapytał nas…

- A Wy gdzie nurkowaliście?

- A nie nie nie, my nie nurkujemy. My snorklujemy – odpowiedzieliśmy.

Zanim Felix odrzucił A, ok, jego wzrok powiedział nam znacznie więcej. Felix nie musiał nawet przykładać do czoła dłoni z charakterystycznie ułożonymi palcami na kształt litery L, by dać nam do zrozumienia jedno: losers (cieniasy).

***



Snorkeling albo snurkowanie (to drugie jakoś gorzej mi brzmi) to po prostu pływanie z maską i rurką umożliwiającą oddychanie bez konieczności wyciągania głowy spod powierzchni wody. Fanem snorklingu stałem się głównie dlatego, że nie spodobało mi się nurkowanie. I trochę metodą prób i błędów, a trochę dzięki lekturom (no dobra, głównie dzięki filmikom na youtubie) w pływaniu z rurką (już nie tylko na powierzchni wody, ale także trochę głębiej pod wodą) wyćwiczyłem się na tyle, że z podróży po ciepłych morzach „wyciskam” więcej niż napotkani podróżnicy, którzy ani nie nurkują, ani nie potrafią z rurką schodzić głębiej. No ale do rzeczy. Po co nam to w ogóle potrzebne?

Powód pierwszy: ja też tak chcę

Jeśli ten filmik Was choć trochę inspiruje, to czytajcie dalej.



Oczywiście żeby zrobić coś takiego, trzeba ćwiczyć latami. No i snorkeling to to już zdecydowanie nie jest, bo nazywa się to free divingiem, ale wcale latami ćwiczyć nie trzeba, żeby nauczyć się namiastki (podkreślam: namiastki) tego, co ten pan imieniem Guillaume Nery robi.

Powód drugi: życie (podwodne) jest piękne


No cóż, czasem wystarczy założyć maskę i rurkę, żeby pływając przy samej powierzchni wody (do czego nie potrzeba w zasadzie żadnych dodatkowych umiejętności poza zwykłym pływaniem) zachwycać się piękną rafą i / lub ciekawym dnem, ale zawsze w takich przypadkach wystarczy zejść (na trochę dłużej niż sekundę) 3 metry niżej, by dostrzec, np. pod koralowcami, rzeczy jeszcze ciekawsze. Albo jeszcze kolejne 3 metry niżej, żeby np. zobaczyć żółwie czy manty (do tego nie trzeba wcale być Felixem). Albo jeszcze kolejne 3 metry, żeby z tymi żółwiami i mantami pływać i mieć je niemal na wyciągnięcie ręki oraz by odkryć, że tam niżej ryby są większe (albo są mniejsze ale jest ich więcej), a korale piękniejsze i ciekawsze. No i życie morskie nie chowa się przed nami aż tak bardzo, jak w sytuacji, gdybyśmy wpadli tam na dół psim swędem na 3 sekundy.





Snorklowanie podstawowe (czyli to 10 cm pod wodą) jest banalne i nie wymaga w zasadzie żadnych umiejętności. Ale trochę trzeba poćwiczyć, żeby zejść niżej.

Wyzwanie pierwsze: ból w uszach

Gdybym uważał bardziej na lekcjach biologii albo fizyki albo biologii oraz fizyki to wiedziałbym dlaczego, a tak zostaje mi tylko stwierdzić fakt, że im niżej schodzimy pod wodę (a zatem im większe jest ciśnienie) tym większy ból odczuwamy „w uszach”. Czemu akurat w uszach, nie wiedziałem. Sprawdziłem. Żeby to wytłumaczyć musiałbym używać pojęć ucha wewnętrznego, ucha zewnętrznego i trąbki Eustachiusza, więc poprzestańmy na tym, że boli. Po prostu w pewnym momencie (w moim przypadku od ok. 2 metrów) zaczyna boleć na tyle, że niżej nie da się w zasadzie zejść. Trzeba więc nauczyć się ten ból eliminować, a robimy to poprzez wyrównanie ciśnienia „w uszach”. Żeby to zrobić należy zatkać nos i wtłaczać powietrze właśnie do uszu. Brzmi co najmniej dziwnie, bo niby od kiedy uszy stanowią element układu oddechowego? Nie wiem od kiedy (tzn. wiem, ale żeby to wyjaśnić musiałbym pisać o trąbce Eustachiusza…), ale działa. Jest to ten sam mechanizm, który sprawia, że uszy „odtykają się” przy ziewaniu albo „zatykają się” przy nagłych zmianach wysokości, np. podczas startu samolotu.

Ten sam mechanizm wykorzystujemy przy nurkowaniu, z tym że trzeba w to włożyć więcej wysiłku i pamiętać, że nie jest to zadanie jednorazowe – wraz ze zwiększaniem głębokości musimy w zasadzie cały czas ciśnienie wyrównywać, najlepiej odrobinę na zaś, czyli zanim jeszcze zaczniemy odczuwać ból. I trzeba trochę poćwiczyć, bo każdy organizm reaguje inaczej – jeden musi odtykać raz jedno, raz drugie ucho, drugiemu przychodzi to łatwiej – niemalże samo się odtyka, trzeciemu ciężej – musi wykorzystywać do tego przeponę.

Nie jest to aż takie trudne i naprawdę wystarczy jeden weekend, żeby sobie z tym poradzić (tylko nie próbujmy od razu schodzić na 10 metrów!) Dobra wiadomość jest taka, że ból w uszach to w zasadzie jedyna bariera w głębszym zejściu pod wodę. Jeśli z tym sobie poradzimy, to o tym jak głęboko będziemy w stanie zejść, zadecyduje w zasadzie „tylko” pojemność płuc i technika.



Wyzwanie drugie: pojemność płuc

Zanim przeczytacie dalej, zróbcie głęboki wdech i sprawdźcie jak długo jesteście w stanie wytrzymać bez oddychania. To samo powtórzcie po wykonaniu tych prostych ćwiczeń:

1) najpierw brzuch, potem klatka – jeśli ktoś myśli, że jest to złota myśl z siłowni, to… być może ma rację (choć starzy bywalcy siłowni obstają zapewne przy przekonaniu, że liczy się jedynie biko i klatka…). Ale przy oddychaniu chodzi mniej więcej o to, że pełny wdech wykonamy dopiero, jeśli najpierw powietrze nabierzemy brzuchem, a w drugim kroku płucami. Brzmi dziwnie, ale spróbujcie, to zrozumiecie.

2) rozciąganie i kurczenie klatki piersiowej – jeśli siedzimy ze ściągniętymi barkami, zgarbieni i skurczeni, to oczywiście w płucach zmieści się mniej powietrza niż przy rozpostartych ramionach i wyprostowanych plecach. Podobnie trudno jest pozbyć się z płuc całego „starego” (czyli bezużytecznego) powietrza przy wyprostowanej sylwetce. Dlatego najpierw wydychamy tyle powietrza ile się da, po czym splatamy dodatkowo ramiona przed sobą, żeby wycisnąć z płuc „ostatki”, a następnie rozszerzając ramiona nabieramy maksymalną ilość powietrza (ale pamiętając o zasadzie najpierw brzuch, potem klatka)

3) nie panikujemy! Organizm z reguły „chce” nabrać powietrza w pierwszym możliwym momencie, co oczywiście jest naturalne. Niemniej nie oznacza to wcale, że ani chwili dłużej bez powietrza nie może się obyć. Warto nauczyć się odrobinę ten moment przeciągać, choć może nie tak jak freediverzy, którzy radzą „ciesz się skurczami, skurcze są dobre…” (skurczami spowodowanymi niedostatkiem tlenu).

Po wykonaniu tych ćwiczeń czas, który jesteśmy w stanie wytrzymać bez oddychania, powinien się wydłużyć i to nawet znacząco.

Jedna uwaga – freediverzy stosują bardziej zaawansowane techniki oddychania, pojawiają się u nich elementy jogi i relaksacji, ale oni potrafią pod wodą spędzić nawet 10 minut i schodzą na głębokość kilkudziesięciu metrów. Spokojnie, do oglądania od dołu rafy w Hurgadzie wystarczą nam podstawy.

Wyzwanie trzecie: ekonomia ruchów

Gdy już nie boli i gdy nawet teoretycznie wystarczy nam powietrza, by na głębokości 4-5 metrów spędzić te 60 sekund, to często tracimy energię z trzymanego w płucach powietrza (czyli naszego deficytowego paliwa) na bezsensowne i nieefektywne ruchy. Warto pamiętać, że każdy ruch powinien być celowy i skoordynowany na tyle, by paliwa starczyło na dłużej.

I to już. Podstawy (ciśnienie) są do opanowania w weekend, a pojemność płuc i ekonomia ruchów to już zadanie bardziej długookresowe i w zasadzie ciągłe.

A o skuteczności powyższych porad niechaj zaświadczą efekty. Mojemu pierwszemu uczniowi… cały czas jakoś nie wychodzi, drugiemu poszła krew z nosa, bo nie umiał wyrównywać ciśnienia, a zszedł za głęboko, a trzeci… nawet nie spróbował, widząc efekty poprzedników. No ale mi wychodzi, głównie dlatego, że się zawziąłem. A zawziąłem się dla nagród, bo gdy już opanujemy owe podstawy, to czekają nas naprawdę fajne rzeczy.



Nagroda pierwsza: co tu dużo pisać – po prostu ciekawsza rafa















Nagroda druga: ciekawsze podwodne życie



ulubieniec wszystkich nurków i snorklerów, czyli błazenek strzegący swojej rodziny kryjącej się głęboko w mackach ukwiału. Błazenki często „atakują” nurków np. dziobaniem w maskę…











Nagroda trzecia…

W Bunakn często zabieraliśmy się na snorkeling łodzią razem z nurkami, po prostu rafa trochę dalej od brzegu była jeszcze ciekawsza. I tak pewnego razu trafiliśmy na jedną łódkę z Felixem… i oto on objuczony kilogramami zaawansowanego sprzętu, dziesiątkami wskaźników i płetwami dłuższymi od nóg, upewniwszy się, że jest w centrum uwagi, wskakuje do wody i nurkuje. I nurkuje, i nurkuje. No to ja za nim, z poczciwą rurczyną do snorklowania*, dopływam na głębokość kilkunastu metrów, pożyczam jego wskaźnik głębokości, pokazuję mu „okejkę” (dociekliwi dopatrzyliby się, jak okejka zmienia się w L w okolicy czoła) i powoli zmierzam na powierzchnię. Co prawda omal nie straciłem przytomności, ale od tej pory Felix przy nas już nie perorował…


z nurkami

* we freedivingu nie nurkuje się z rurką ze względów bezpieczeństwa, natomiast przy trochę bardziej zaawansowanym snorkelingu, o ile nie przekraczamy własnych progów wytrzymałościowych, nie ma sensu z niej rezygnować.

***

A po Bunaken trafiliśmy na archipelag Alor, kolejną mekkę nurków, tym razem położoną już zupełnie poza szlakiem (tzn. na Bunaken można wpaść przy okazji przemierzania Sulawesi, na Alor trzeba jechać już celowo). Dzięki swojemu oddaleniu Alor jest nadal przez turystów nieodkryty. A do zaoferowania ma dużo. Choćby świetnie zachowaną rafę (to z Aloru pochodzi większość zdjęć rafy w tym wpisie).


a świetny stan rafy na Alorze to zasługa tamtejszych mieszkańców, którzy do łowienia ryb używają plecionych pułapek (a nie dynamitu, jak to się zdarza w pozostałych częściach Indonezji). Pułapki rafie nie szkodzą i nie powodują nadmiernego odławiania.


a to pułapka od wewnątrz…


…i od zewnątrz

Tu, na malutkiej wyspie Kepa, znaleźliśmy się w środowisku nurków profesjonalistów, już zdecydowanie mniej zadufanych od Felixa, za to ze specjalistycznym sprzętem, podwodnymi aparatami fotograficznymi wielkości sond kosmicznych i niekończącymi się opowieściami o tym, jaką endemiczną odmianę rzadkiej ośmiornicy widzieli…


wpomniane „sondy”

I im dłużej na to patrzyliśmy i im dłużej ich słuchaliśmy (mimo całej sympatii do nich), tym bardziej dochodziliśmy do wniosku, że nurkowanie z sondami kosmicznymi jest nie dla nas, a snorklowanie wcale nie jest gorsze (a już na pewno jest tańsze).


o „podwodnych łowcach” z Aloru krążą fantastyczne historie (zresztą nie tylko z Aloru, na Togianach też to słyszeliśmy). Podobno zaraz po narodzeniu rodzice biorą dzieci do morza i nurkują z nimi na głębokość nawet 10m, co ma nauczyć je instynktownie wyrównywać ciśnienie, ale przede wszystkim ma nauczyć ich oczy ostrego widzenia pod wodą! Łatwiej w te bajki uwierzyć, gdy widzi się bandę wyszczerzonych 7-latków nurkujących ot tak, bez płetw i masek na 8-10 metrów po to tylko, by pomachać do nurków (tych z sondami i specjalistycznym sprzętem) i niemalże powiedzieć „heloł mister”

***

A gdy już i snorkelingu mieliśmy dosyć, to… no cóż. Zupełnie nie widzieliśmy co na tej wysepce począć. No bo jak się za długo leżało w najwygodniejszym w całej Azji hamaku, to się po prostu zasypiało. No to można było się przenieść na ławki z widokiem na morze. Tam niestety też łatwo było zasnąć. A jak już się człowiek podniósł i wybrał na trekking po wyspie, to po 2 minutach trafiał na przepiękną i w zasadzie bezludną plażę o drobnym i niemal białym piasku. A jak się już na takiej plaży nieopatrznie położył, to też chcąc nie chcąc zasypiał. Dramat. Niby można było skoczyć do położonego na Alorze miasteczka Kalabahi, albo zwiedzić na skuterze trochę Aloru, wpaść do odciętych od świata wiosek, ale… jak to tak – rzucić nagle to wszystko i zwiedzać? Nie mogliśmy się zmusić.


to jeden z najoryginalniejszych „bunaglowów”, w jakich spaliśmy – wzorowany na typowej aloreskiej chacie. Na dole hamaki, na górze „dom”.


taki widok mieliśmy z hamaków


a to kolejna nieszczęsna leżanka




plaża na Pulau Kepa i dwa modele korzystania z niej…


…”trekking” w pełnym rynsztunku


albo klasyka

Odmoczeni, trochę podrapani koralowcami (nie dotykać korali, słabo się goi!), opaleni i wyjątkowo wyspani opuszczamy ten nowy raj na ziemi, jak to hucznie ogłasza billboard w sercu Kalabahi…



I może hasło reklamowe z billboardu trochę nie składa się z mało rajskim billboardu otoczeniem, może też ci generałowie cali w bieli w tym raju niekoniecznie potrzebni, ale co tam. W jakimś sensie jest to nawet po indonezyjsku spójne.

Gdy już z Aloru wyjeżdżaliśmy, to na przedniej szybie bemo (minibusa) dyndało na sznureczku pięć serc (młodzi kierowcy bemo to wielcy romantycy!), a na każdym z nich wyhaftowano jeden wyraz. A te wyrazy składały się w wyjątkowo niegramatyczne angielskie zdanie: you are stolen my heart. I podobnie jak ten kulawy billboard, tak i to nieporadne zdanie było po indonezyjsku spójne. Wiedziony więc tymi przykładami mogę śmiało powiedzieć: Alor, ty jesteś skradziono moje serce.

***

Przeczytaj pełną wersję wpisu, by dowiedzieć się, które miejsca do snorklowania w Indonezji zrobiły na nas szczególne wrażenie oraz by obejrzeć film z naszymi (skromnymi) dokonaniami: http://nasigoreng.pl/2014/09/24/alor

Polub nas na Facebooku, by być na bieżąco z naszymi podróżami: https://www.facebook.com/nasigorengpl


Głębokości!

Dodaj Komentarz

Komentarze (7)

becek 27 września 2014 02:24 Odpowiedz
Nie bardzo rozumiem o dochodzi z tymi nagrodami...jaka lepsza Rafa? W czym ona lepsza? Jako snurkujacy i nurkujacy mogę powiedzieć ze ten artykuł traktuje jako żart Totakjak by wykazywać na sile wyższość skutera nad motorem... Glebokosci
nasigorengpl 27 września 2014 03:00 Odpowiedz
Becek, chyba rzeczywiście nie zrozumiałeś. O lepszej rafie piszemy nie w opozycji do nurkowania, ale do snorklowania jedynie przy powierzchni. Natomiast rzeczywiście sugerujemy, że zaawansowane (głębokie) snorklowanie może dać tyle samo satysfakcji co nurkowanie, tym bardziej że nie każdego na nurkowanie stać. I wiemy co mówimy - mamy także doświadczenie w nurkowaniu.
becek 27 września 2014 07:58 Odpowiedz
Piszesz sarkastycznie odnośnie nurkowania, dla mnie bez sensu Masz z tego frajdę,ok Jeden ma frajdę z powierzchni,drugi z bezdechu Inny prawie traci przytomność tylko po to by udowodnić.....ale właściwie co?
nasigorengpl 27 września 2014 08:43 Odpowiedz
Najwyraźniej Twoja percepcja wpisu różni się od naszych intencji, albo po prostu masz zły humor. W każdym razie miłego weekendu.
jollka 28 września 2014 19:12 Odpowiedz
Zabawnie napisane :) Fajne zdjęcia. Wróciły wspomnienia z wiosennej wizyty w Indonezji i snorkowania na archipelagu Karimunjava. Tyle, że ja jestem totalnie początkująca w tej dziedzinie:) Ale się uczę...
pawe1 3 października 2014 13:52 Odpowiedz
no to po przeczytaniu tego wpisu nie pozostaje mi nic innego jak potrenować jeszcze trochę przed listopadowym wyjazdem! Dzięki:)
shiro503 6 grudnia 2014 22:29 Odpowiedz
Zaczynam się przyzwyczajać do wysokiej jakości Twoich relacji. Do bogactwa interesujących szczegółów i wysokiego poziomu literackiego.